Tak, grudzień lubię. Czas przygotowań, odliczania, radości, wytężania kreatywności i innych atrakcji. Dla mnie kojarzy się jednoznacznie z czerwienią, orzechami, kakao, dobrą książką, wszechobecnymi kolędami, zmarzniętymi nosami, śladami na śniegu. Wszystko to jest jakieś magiczne i łączy się w jedną całość z kulminacją w postaci Świąt. I to już za chwilkę, krok po kroczku ...
Poszalałam w tym roku z czerwienią. No nie da się ukryć :) Ale jak na nią patrzę to jakoś mi ciepło na sercu. Kominka nie posiadam, więc muszę ogrzewać się świeczkami i barwami :) Wieczorami odpalam w domu wszystkie możliwe światełka. W ogień mogłabym się patrzyć godzinami. Do tego ulubiona książka, kakao, rozmowy, wygłupy z Wojtkiem.
W ramach zajęć poprawiających samopoczucie upiekłam chleb. I muszę przyznać, że zjedzenie własnoręcznie popełnionego chleba jest przeżyciem jedynym w swoim rodzaju. Nie będę się rozpisywać na temat smaku, bo i tak ciężko to ubrać w słowa i opisać wrażenia płynące z kubków smakowych :) Chodzi o to, że tego chleba nie trzeba wyrabiać. Trzeba tylko trochę poczekać aż drożdże same za nas poczynią całą magię :) Polecam! Przepis znajdziecie
tu, a tu
filmik.
A że dzisiaj dzień był wyjątkowo kulinarny to i zupa dyniowa się załapała :) Ale nie o zupie chciałam, ale a tym w czym ta zupa. Że uwielbiam emalię, to wszyscy którzy mnie znają wiedzą doskonale. A takich garnków szukałam bez mała około roku. Owszem istnieją różnego rodzaju emalie na naszym rynku, ale czemu od razu jakieś ciemne i z dziwnymi wzorami to nie wiem. I w końcu trafiłam - rewelacja od IbLaursena. Jakby ktoś kiedyś miał okazję nabyć to polecam - sprawdzone :)